NEREIDAN (Neruś) |
Konik polski, urodzony około połowy grudnia 2005, dokładnej
daty niestety nikt nie zna, bo brak świadectwa urodzenia, ustalona jedynie
orientacyjnie na podstawie przekazanego wraz z konikiem świadectwa krycia
klaczy, z którego teżwynika, że jego ojcem jest ogier Pelikan, a matką klacz
imieniem Nereida i właśnie od niej konik dostał swoje imię.
Pierwsze nasze spotkanie miało miejsce 17 grudnia 2008 roku,
kiedy to odwiedziłam znajomych w Wyszkowie, a ci zabrali mnie do swojej
zaznajomionej stajni. Było to właściwie gospodarstwo wiejskie z czterema końmi
(patrz Fotogaleria - stajnie i konie przyjaciół
i znajomych). Koniki polskie stały w zamkniętej stajni, jasnej, ale bez
okienka i widoku na zewnątrz, na dwór też raczej nie wychodziły, bo jedyny mały
padoczek jaki był, zajmował kolega Bartek. Nic więc dziwnego, że po otwarciu
drzwi pchały się do nich jak opętane nie zwracając uwagi, że ktoś tam stoi.
Obyte z ludźmi raczej też nie były; opieka nad nimi sprowadzala się głównie do
karmienia, czasem ktos je maznął szczotką. Starszego niby próbowano zaprzęgać i
ktoś siedział na nim na oklep, ale wszystko to mało konsekwentnie i tylko na
próbę, więc generalnie konik był zielony i nie wychowany. Od kłapiących zębów
trzeba się było oganiać jak od stada wściekłych os i mieć oczy dookoła głowy.
Oba miały więc opinie nieprzydatnych łobuzów i natrętnych gryzoni.
17. 12.
2008.
Pierwsze spotkanie z konikiem
Chwilę później oba uciekły ze stajni przechodząc
taranem przeze mnie i swojego właściciela i zaczęły radosne galopady po podwórku
Mały przystanek obok kolegi Bartka i dopiero po
chwili, na widok hipnotycznego żółtego wiaderka z owsem dały się namówić na
powrót do stajni :)
Po tej wizycie spodziewałam się koników więcej nie spotkać, ale niecałe trzy miesiące później poinformowano mnie o złym stanie ogiera Bartka i pogarszających się tam warunkach. Za namową koleżanek jak i własnego sentymentu zorganizowałam akcję wykupienia koni. Nie liczyłam na jej powodzenie, ale uznałam, że spróbować trzeba. Warunki negocjacji były utrudnione gdyż przebywałam jeszcze za granicą, ale udało się! Odzew przeszedł moje oczekiwania. Tak więc nie do końca planowana wizyta w Polsce w celu negocjacji cen koni i warunków wykupu, jak i podjęcia ostatecznych decyzji, gdzie konie trafią. Zaoferowana pomoc umozliwiła odkupienie wszystkich trzech koni, jakie pozostały w gospodarstwie. Dochody z internetowych aukcji i apelu o pomoc umożliwiły zabranie jednego z koni do siebie. Decyzja była łatwa, wybór padł na starszego konika polskiego, jako że był on w najlepszej kondycji i wymagał najmniejszych nakładów finansowych i pielęgnacyjnych.
24. 03. 2009.
Spotkanie w celu negocjacji
Każdego z koni trzeba było obejrzeć i ocenić jego
stan, ponieważ od grudnia sporo się tu zmieniło, ale starszy konik polski był w całkiem niezłej formie
Po oficjalnej wizycie w stajni i rozmowach z właścicielem pozostało mi tylko pouzgadniać terminy odbioru koni. Tarant i młodszy konik wyjechały niemal natychmiast, bo transport był już na 28. 03. Mój "kucyk" musiał jeszcze chwilę poczekać, ale jużwykupiony i jako mój własny. Nie trwało to długo. W tydzień później wraz z właścicielami Oliverkowej stajni zajechaliśmy na podwórko z przyczepką i zabraliśmy konika do nowego domu. Nie zamieszkał tam gdzie Oliver, ale zaledwie 10 km dalej.
04. 04. 2009.
Przywitanie z konikiem, zapinamy uwiąz, no i
czas opuścić stajnię
Początkowo małe oszołomienie, co to za okazja na
wyjście, bo ostatnim była prawdopodobnie grudniowa ucieczka, a po chwili...
..."to teraz puszczaj tą linkę, bo ja idę pobiegać!"
ale się nie dałam :) po paru kółkach po podwórku
konik nieco ochłonął, więc czas wejść do przyczepy
Wielkie zdziwienie: "ona chyba nie myśli, że ja wejdę
do tej ciemnej nory?!", ale po chwili pojawił się jabłkowy cukierek, za którym
konik wszedł bez namysłyu do środka :)
a tu okazało się nie tak strasznie: całkiem jasno, ze
świeżą słomą i nawet oknami na świat
Podróż minęła bez problemów, konik zupełnie bezstresowy, trochę rżał po drodze, ale ani się nie spocił, ani nie był zdenerwowany. Z przyczepki wyszedł zupełnie spokojnie, porozglądał się po nowym podwórku, spokojnie zwiedził nowy padok próbując wyskubać ledwo widoczną trawkę, a później trafił do nowego boksu wśród nowych koni, sporo większych od siebie.
Pierwsze dwa dni daliśmy konikowi
na aklimatyzację. Pierwszy dzień został w stajni, drugiego dnia wyszedł pobiegać
luzem na padoku, a trzeciego dnia cóż... koniec lenistwa, trzeba w końcu coś
porobić!
Na początek trzeba było sprawdzić co w ogóle konik potrafi, a więc lonża - po
chwili szarpania... "chyba wiem, o co jej chodzi" :) Poszło dość łatwo. Jeszcze
łatwiej poszło z siodłem; konik w ogóle nie zwrócił na nie uwagi, jakby znał je
od zawsze, a przecież nigdy czegoś takiego na grzbiecie nie miał.
07. 04. 2009.
No to kolejny etap - skaczemy... no pierwsze dwa razy to może i chłopak skoczył, a póżniej uznał, że szkoda się wysilać na taką przeszkódkę i sprytnie traktował ją jak cavaletti, po prostu przekładając nad nią nogi.
08. 04. 2009.
Po pierwsze zmiana fryzury :)
po pracy na lonży pierwsza przymiarka na
grzbiecie nazwanego już Nerusia, zupełnie bezstresowa z obu stron :)
Na razie z jazdami się oszczędzaliśmy z racji braku kondycji konika i oczekiwania na kowala. Z takimi kapciami strach było, że pod obciążeniem wysiądą mu stawy. Tak więc Neruś pracował sobie głównie na lonży lub po prostu ganiany luzem. Z dnia na dzień nabierał formy i chęci do ruchu.
10. 04. 2009.
Doczekaliśmy się, kopytka zrobione, zaczęliśmy więc szkolenie z siodła. Drobne nieporozumienia w którą stronę chcemy jechać, ale ogólnie bez większych problemów. Po dwóch dniach takich treningów pojechaliśmy w odwiedziny do stajni Olivera, robiąc jednego dnia ok. 20 km. Dla Nerusia nie lada wyczyn. Mimo, że przed powrotem odpoczął i podjadł to jednak wracał już stępem od niechcenia. Ale trzeba przyznać, że pdważny chłopak, pojechał w nowy teren sam i grzecznie szedł gdzie mu każą, no czasem z małym zastanowieniem, ale łatwo go było przekonać. A w drodze powrotnej nawet wymijające nas kombajny nie robiły na nim wrażenia :)
14/16. 04. 2009.
Od tej pory prawie codziennie
trenowaliśmy razem na padoczku lub jechaliśmy w teren. Neruś okazał się też
dobrym środkiem transportu pomiędzy stajniami, przy czym przyciągaliśmy uwagę
wszystkich mieszkańców okolicznych wsi, bo na konskim grzbiecie dawno tam nikt
się nie przemieszczał :) Niestety budowa autostrady zamknęła nam drogę do
Olivera, a jazda ulicą byłaby mało przyjemna i bezpieczna nie tylko dla jeźdźca,
ale też nie podkutych kopytek, poza tym trzeba by było nadrobić spory kawałek
drogi.
Kiedy zaczęłam udzielać lekcjii jazdy konnej Nereidan stał się częściowo
konikiem rekreacyjnym, udziela swojego grzbietu klientom i moim znajomym. Jest z
niego leniuch i uparciuch, ale dzięki temu wymaga więcej od jeźdźca, a tym samym
uczy.
Dalej wydarzeń nieco mniej, ale zdjęć niekoniecznie, dlatego skrótów i relacjiz życia Nerusia na pewno nie zabraknie, tyle że przedstawimy je nieco inaczej - bardziej obrazkowo.
21. 04. 2009.
Beztroska na padoczku
23. 04. 2009.
Po drugiej stronie wału, czyli nadwiślańskie
plenery. Nasze najczęstsze tereny na wygalopowanie konika, czasem z małym
postojem.
29 - 30. 04. 2009.
Dwa dni intensywnych przejażdżek...
kilka małych skoków...
pokonywanie strachu przed wejściem do wody...
... okazało się jednak, że to nie gryzie :)
Koleżanka Asia na grzbiecie Nerusia, trochę sobie
razem poszarżowali
A po wszystkim zasłużona chwila relaksu dla konika
przed powrotem do stajni, a turlać się Neruś bardzo lubi, więc jest to stały
punkt zakończenia pracy.
15. 05. 2009.
W odwiedzinach u Olivera. Niestety na dworzu
klacze, więc ogierka musieliśmy zaparkować w stajni, bo trochę za bardzo się
ekscytował nowym towarzystwem.
16. 05. 2009.
Tym razem w roli kosiarki podwórkowej, bo
zarosło w ogródku :) upalowany na łańcuchu, ale to też jakby nie było nic
nowego, chociaż bywa że Neruś od trawy woli wyjadaćpokrzywy.
21. 05. 2009.
Padokowa sesja zdjęciowa
01. 07. 2009.
Pierwsze wspólne szaleństwa z kolegą
Autentykiem - oprócz Nerusia jedyny chłopak w stajni, nie licząc najmłodszego,
no jedyny dorosły. Trochę szaleńczych galopów, prób siły, a później już każdy
szedł w swoja stronę skubać w spokoju trawę, tyle że po chwili deszcz i burza
przerwały tą sielankę.
Chwilowo mamy przerwę we wspólnych przygodach, ale...
drogą internetową udało mi się nawiązać kontakt z hodowcą mojego konika i zdobyć
kilka informacji. Przede wszystkim, konik po urodzeniu otrzymał imię Platon,
które jednak nie zostało udokumentowane i zapomniane u następnego właściciela.
Matka mojego Nerusia - Nereida urodziła się w PAN Popielno i pochodziła od
rodziców Tulipan - Narewna, tak więc mam już pewność, że mój Nereidan jest
konikem czysto rasowym. Teraz staram się jeszcze ustalić, czy Nereida miała
udokumentowane pochodzenie i czy jest szansa na odzyskanie pełnego pochodzenia
Nerusia ex Platona :)
A to zdjęcie, które otrzymałam od Pani hodowcy Platona i jego młodszego brata
Bociana - mój Neruś w wieku około jednego roku (03-12-2006)
Po przeleżanych z racji wypadku
trzech miesiącach musiałam niestety podjąć decyzję o sprzedaży konika :( Minie
trochę czasu zanim normalnie wsiądę na konia, nie od razu mogłam mu też zapewnić
codzienną opiekę, a zdawanie się na pomoc innych nie może trwać wiecznie. Poza
tym utrzymanie konika kosztowało, a ten nie miał możliwości sam na nie zarobić.
Próbowałam najpierw znaleźć kogoś chętnego do dzierżawy konika w ramach samych
kosztów jego utrzymania, ale niestety bez pozytywnego skutku, tak więc musiałam
zdecydować się na jego sprzedanie. Początkowo zainteresowanych było niewielu i
raczej mało konkretni, ale po miesiącu nagle jednego dnia zgłosiło się 6 osób!
Neruś wyjechał do nowej stajni w dniu 05 września 2009 roku. Krótka była nasza
przygoda, myślałam że potoczy się nieco inaczej, ale przynajmniej mam z niej
całą masę miłych wspomnień. Brakuje w stajni tego pomrukującego głosiku na dzień
dobry i niezastąpionej kosiarki do trawy w ogródku, ale myślę że konik trafił w
dobre ręce i znajdzie w nich dom na dłużej.
Przyznam, że nie doceniałam uroku koników polskich i jazdy na nich dopóki nie
trafił do mnie Neruś.