Moja praca z końmi

    Obecnie praca z końmi to już mój zawód, ale przecież nie zawsze tak było :) Dlatego postanowiłam opisać
od początku moje doświadczenia z końmi - kiedy, gdzie i jak się zaczęły, jak wyglądały i co z tego wynikło.
Trudno powiedzieć od kiedy zaczęłam się interesować końmi, bo odkąd tylko pamiętam to był mój ulubiony
temat, szczególnie do rysowania, ale i pod każdym innym względem. Dla przykładu - tak wyglądał mój pokój:

Widać tu co prawda zaledwie jedną ścianę i dwa rogi, ale pozostała jego część wcale nie wygladała inaczej :)

    Jeśli chodzi o samą jazdę konną to zaczęło się od jednego kółka na oklep na koniku polskim o imieniu Pamela :) Konik chodził w hipoterapii przy przedszkolu dla dzieci niepełnosprawnych w Grudziądzu, ponieważ mieszkałam niedaleko prawie codziennie odwiedzałam go z suchym chlebem. No i trafiłyśmy z siostrą na dzień, kiedy po skończeniu hipoterapii instruktorzy postanowili powozić wszystkie dzieciaki, które robiły za publiczność :) Byłam wtedy w trzeciej klasie podstawówki. Później dłuższa przerwa... (nie liczę oprowadzanek na kucykach przy zoo czy wesołych miasteczkach :)) i dopiero pod koniec piątej klasy zaczęłam chodzić do Ośrodka Jeździeckiego Rywal. Stajnia była blisko, bo jakieś 20 minut pieszo od mojego domu. Tam miałam przyspieszony kurs jazdy konnej, właściwie przypadkowo. Instruktorów było niewielu, wsadzono mnie na dość wysokiego siwka, najstarszego konia w stani i kazali stępować :) nikt nie pytał, czy umiem jeździć itd. Siwek (zdjęcie po prawej - jedna z pierwszych jazd) nie był raczej koniem, któremu spieszyłoby się do przodu, więc podano mi palcat... zapomnieli tylko powiedzieć jak to się trzyma i używa :) Efekt był taki, że wystraszyłam nim konia i zaczął biegać dookoła padoku galopem ze mną na grzbiecie. Nie spadłam... za radą zdziwionego właściciela stajni rzuciłam palcat na ziemię i wtedy dopiero zatrzymałam konia
, a właściwie to sam się zatrzymał jak mu przestałam machać palcatem nad uszami. I co? spodobało mi się :) na drugiej w swoim życiu lekcji galopowałam już z własnej woli i wcale mi nie przeszkadzało, że rzuca mną jak workiem ziemniaków, bo przecież nie umiałam jeszcze wysiedzieć galopu i skakałam pół metra nad siodłem przy każdym fule :) Później zaczęłam pomagać w stajni i uczyłam się jeździć dalej... rodzice dowiedzieli się o tym jak byłam już na etapie nauki skoków :) wcześniej było mnóstwo gadania, że żadnych koni, bo się połamię itd., wszystko przez to, że była w rodzinie osoba, która na pierwszej lekcji jazdy konnej złamała rękę. W każdym razie skoro już jeździłam i nadal byłam cała mogłam jeździć dalej.
Co do nauki skoków, to zaczęłam ją na koniku polskim o imieniu Maciuś (zdjęcie po lewej), który z resztą nie należał do łatwych i posłusznych. Pamiętam, że podczas skoku strasznie szarpałam go za pysk, bo dość mocno wybijał, poza tym byłam przyzwyczajona do dużych koni i na takim małym nie bardzo umiałam jeździć. Do tego przeszkodą był zbity z desek wał, za którym konik raczej nie przepadał, ale w końcu jakoś przebrnęliśmy. Później skakałam już na większych koniach, ale i tak nie wyżej niż 60 cm.

    W 1997 roku przeniosłam się z Rywala do założonego wtedy SKJ Ułan w Parku Miejskim, gdzie jeździłam jakieś 2,5 roku. W tym czasie prowadziłam trochę jazd dla klientów i jeździłam przeważnie na koniach, z którymi były różnego rodzaju problemy - głównie zrzucały klientów :) na początku sama spadałam z nich po kilka razy dziennie, ale z czasem było coraz lepiej. Najwięcej czasu zajęła mi tam kara angloarabka Sara xo (Amor - Stokrotka po Markiz), z którą pracowałam ponad pół roku. Po tym czasie konik chodził pode mną jak trzeba, ale gdy tylko wsiadał ktoś inny, cóż... za długo na niej nie siedział :) Konik był śliczny i bardzo fajny, ale niestety pod jednego i dobrego jeźdźca. Sarę widzicie na zdjęciu po prawej...
Od czasu do czasu brałam udział w różnych konkursach skokowych klas LL i L w grudziądzkich i okolicznych stajniach.
    Równolegle zaczęłam jeździć w drugiej stajni, tym razem małej, prywatnej bez rekreacji. Tutaj dopiero nauczyli mnie porządnie siedzieć w siodle. Na pierwszych jazdach chyba kilkanaście razy na minutę słyszałam "pięty w dół i palce do konia" albo "nie siedź jak pingwin" co po prostu doprowadzało mnie do szału... ale przyniosło skutek i to konkretny :) Właścicielem jest Lucjan Dechnik. Razem z żoną i całą swoją rodziną, są tak sympatycznymi i życzliwymi ludźmi, że prawdę mówiąc czułam się tam conajmniej jak u siebie w domu.
Kiedy zaczęłam tam jeździć w jego stajni stały same trzyletnie ogierki. Funkcjonowanie tej stajni polegało na przygotowaniu ich do poziomu skoków klasy L, wysłaniu na testy 100-dniowe do Zakładu Treningowego, po którym były sprzedawane i przychodziły następne. Na początku miałam do jeżdżenia dwa ogiery Hajrusa (Ogar - Hajda po Kerman) i Turyna (Hokkaido - Troja), które były już po testach 100-dniowych, więc nie sprawiały wielu kłopotów. Później jeździłam konie wstępnie ujeżdżone, tzn. takie, na których ktoś już wcześniej siedział, ale o skręcaniu i ogólnym reagowaniu na pomoce nie miały jeszcze zbyt dużego pojęcia. Łatwo nie było, szczególnie kiedy trzeba było zacząć skakać, ale to mi się właśnie podobało. W każdym razie tutaj skakałam już wyżej, bo do 130 cm. A to kilka z tych koni, w których edukacji miałam spory udział:


Sekwens wlkp
( Kartacz - Syrena po Arak)
ur. 08. 09. 1997 r.

sprzedany do Niemiec jako wałach


 


Albi xo
(Dukat xo/Pick Wick xo - Altana po Aragonit)
ur. 01. 04. 1997 r. w SK Liski

wałach

Dragon SP
( Cyrak - Dragula po Dawid)
ur. 28. 09. 1998 r.
jeden z najtrudniejszych koni jakie tu spotkałam...



Lotos holst.
( Levantos II - Bomina po Romino)
ur. 06. 1997 r.

Aramis SP
( Elf - Aneksja po Kerman)
ur. 23. 09. 1997 r.


Początki były trudne, a później uznany za najbardziej utytułowanego syna Elfa. Sprzedany do Holandii, gdzie robi karierę skoczka. Więcej o Aramisie TUTAJ
 

Było ich znacznie więcej,  niestety nie wszystkie mam na zdjęciach, ale moge przynajmniej o nich wspomnieć:

Hajrus
wlkp, siwy, ur. 1995 r, (Ogar - Hajda po Kerman), trafił w ręce prywatne do nauki jazdy dla dwóch małych dziewczynek, został wałachem

Turyn
wlkp, gniady, ur. 1995 r, (Hokkaido - Troja), po zmianie właściciela chodził w konkursach powożenia, padł 04. 2001

Lubicz
wlkp, siwy, ur. 1996 r, (Gieremek - Lusaka po Gordon I), po ukończeniu ZT Kwidzyn '98 reproduktor w SK Gniezno, dalszych losów nie znam

Kamuflaż
sp, c.gn, ur. 02. 03. 1996 r, hod. SK Nowa Wioska, (Orkisz sp - Korelacja wlkp po Tabun wlkp), 2 wicechampion 5-latków w ujeżdżeniu w roku 2001; sprzedany do Holandii;


Pionek
wlkp, wiśniowo-gniady, ur. 1997 r, (Kreon /Czubaryk - Peseta po Paros), został wałachem w wieku 5ciu lat, później stajnia rekreacyjno- sportowa, brał udział w zawodach ujeżdżeniowych, obecnie tzw. ambitna rekreacja - jakieś małe zawody (ujeżdżenie i skoki) dla początkujących i średnio zaawansowanych

Tristan
wlkp, gniady, ur. 1997 r, (Ambasador - Troska po Tabor), tzw. puller (po ojcu), sprzedany do rekreacji


Lutnik
wlkp, gniady, ur. 02. 1997 r, hod. SK Rzeczna, (Baldram - Lutecja), niestety padł w roku 2001

Ormianin
wlkp, kary, ur. 1997 r, z rodowodu pamiętam tylko, że matka Ormianka, sprzedany do Stargardu Szczecińskiego jako koń na ujeżdżenie, podobno miał rorera, ale stwierdzono to dopiero podczas treningów u nowego właściciela.

Z czasem zaczęłam sama ujeżdżać konie. Miałam wtedy 17 lat, a pierwszym takim był kary ogier Patryk (Aragonit xo - Panama wlkp po Promet)... ur. 04.1997 r. (zdjęcie po lewej). Jako trzylatek brzydki i nieproporcjonalny, ale za to z ruchem wymarzonym dla konia dresażowego. Pracowałam z nim zaledwie miesiąc, bo tylko tyle czasu mieliśmy do Zakładu Treningowego, ostateczny efekt pracy mojej i jeźdźców z zakładu - ósme miejsce na teście 100-dniowym w ZT Kwidzyn 1999 r. :) W ciągu pięciu lat jakie spędziłam w tej stajni pracowałam z wieloma końmi, wśród tych, dla których byłam pierwszym jeźdźcem były takie jak:



Patryk
( Aragonit - Panama po Promet)
ur. 04. 1997 r.

Patron wlkp
( Bergamo - Panama po Promet)
ur. 1999 r.

wałach, rekreacja  


   


Doping wlkp
( Paradoks - Delia po Dolus)
ur. 24. 04. 1998 r.

mój ulubieniec :)
Gandalf sp
( Austin - Gambia po Godot)
ur. 10. 11. 1998 r.
Bonitacja: 81 pkt 

niestety wałach

 
  Gandi SP
( Austin - Gypsy Rock po Druh)
ur. 10. 04. 1999 r.

sprzedany do Holandii jako reproduktor

Lucjan Dechnik i Wadi wlkp
( Jantar xx - Wadera po Aragonit)
ur. 28. 10. 1998 w SK Liski
Bonitacja: 80 pkt

wałach, dresaż

 
  Nieporęt trk
( Hamlet Go )
druga strona rodowodu niestety gdzieś mi się zapodziała :(
ur. 2000 r.

sprzedany do prywatnej stajni, jakiś czas trenowany w kierunku ujeżdżenia

Olchir SP
( Elf - Ohira po Arak)
ur. 20. 02. 1997 r.

wałach, chodzi w sporcie- skoki, nadal do sprzedania :)

 

Tutaj były jeszcze konie takie jak:

Korgam siwy wałach wlkp ur. 1997 r; (Amarant wlkp - Korga wlkp po Akcept xx)
Nikon wałach, gniady, trk, ur. 13. 03. 1999, hod. SK Liski, (Hamlet Go - Niasa po Arak), ten koń niestety padł w wieku 5 lat, domyślnie był to skręt jelit :(

    Moja praca w tej stajni skończyła się kiedy rozpoczęłam studia zootechniczne w Olsztynie o specjalności hodowla koni i jeździectwo. Same weekendy to za mało na pracę z młodymi końmi, które powinny chodzić codziennie. Nadal jednak odwiedzam tą stajnię tak często, jak tylko mogę.
W trakcie całych studiów jeździłam niewiele, bo z czasem było różnie, ale też nie znalazłam żadnej odpowiedniej stajni. Jazdy rekreacyjne nie były dla mnie wystarczająco zadowalające, a żadnej stajni z młodymi końmi w okolicy nie znałam. Tak więc jedynie rok zajęć z wychowania fizycznego w uniwersyteckiej stajni w Kortowie
i czasem rola jeźdźca w trakcie zajęć, kiedy akurat była taka potrzeba.. Tutaj przedstawiam kilka zdjęć z zajęć (od lewej) jeden z testów przeprowadzanych na etologii, pony games (gymkhana) oraz ćwiczenia z powożenia. Tak na prawdę więcej było teorii niż praktyki.

         

    Ogólnie mój poziom jeździecki bardzo się przez ten czas obniżył. Po drugim roku studiów zajęłam się przygotowaniem klaczki pod siodło, należącej do znajomych. Zajęło mi to około miesiąca. Zaraz po tym poszłam na kurs instruktorów jeździectwa organizowany w OJ Rywal przez Michała Masłowskiego.
    W wakacje 2005 podjęłam pracę jako instruktor w ośrodku agroturystycznym Farma Jantar w Jantarze. Spędziłam tam dwa miesiące. Głównie prowadziłam jazdy dla klientów, ale pracowałam również z końmi. Hucuły chodziły jak trzeba, ale nad "dużymi końmi" trzeba było niestety popracować. Jeden się rozpędzał, drugi w ogóle nie chciał wychodzić ze stajni, trzeci jakby w ogóle nie ujeżdżony, a czwarty młody i  niewiele potrafiący, bo poza tolerowaniem jeźdźca chyba nikt wcześniej niczego więcej nie wymagał. Było co robić... zdążyłam niewiele, ale jakieś efekty były.

fot. Maja Wieczorska     fot. Joanna Markowicz     fot. Tadeusz Włodarski

    Później ostatni rok studiów, a po nich wyjechałam do Londynu. Zaczęłam się rozglądać za stajniami i pracą z końmi, no i znalazłam... Stag Lodge Stables przy Richmond Park. Tak... to właśnie ta stajnia, w której uczyła się jeździć Madonna, ale zdziwicie się pewnie, że nie jest to żadna wyśmienita stajnia, jakiej można by się spodziewać w Anglii i samym Londynie, a typowo komercyjna... Właściwie typowa szkółka jeździecka, wyłącznie dla rekreacji i klientów, która prowadzi również Pony Club dla dzieci i młodzieży. Z samymi końmi praktycznie się nie pracuje, a muszę przyznać, że by im się przydało. Tak więc zupełnie nie to, co robiłam do tej pory. Co więcej na początku do jeżdżenia dostawałam głównie mniejsze i większe kucyki, na których nie wiedziałam jak siedzieć :) ale można się przyzwyczaić, a z czasem i polubić bardziej.
 
Początkowo byłam bardziej pomocnikiem, bo po angielsku nie mówiłam nic i właściwie tyle samo rozumiałam i tutaj zasłużone podziękowania dla Rity, która musiała mieć do mnie sporo cierpliwości, bo właśnie przydzielono mnie do jej grupowych lekcji i kucyków. Pamiętam jak musiała mi czasem na kilka sposobów tłumaczyć, z migowym włącznie, co ode mnie chce :) Ale świetnie jej to wychodziło i z czasem wiedziałam już sama co i kiedy potrzeba i stałam się jej głównym pomocnikiem, a jeszcze później mogłam ją już czasem zastąpić. Trzeba przyznać, że sporo mi te lekcje pomogły, a od samej Rity można by się dużo nauczyć, ale niestety pożegnała się już ze Stag Lodge.
Z czasem przeniesiono mnie z placyku i lekcji grupowych, do parku w tereny z końmi wszelkiego typu i klientami różnego poziomu zaawansowania w jeździe, a głównym zadaniem jest uczenie jazdy konnej i w miarę możliwość nie pogubienie klientów w parku i dowiezienie ich do stajni na końskim grzbiecie, co z tutejszymi wierzchowcami często nie jest łatwe :) Jak wspomniałam wcześniej,
w tej stajni jeździ się wyłącznie z klientami. Na trening instruktorów czy koni nie ma czasu... Cóż, stajnia zarobkowa i tyle. Przyznam, że czasem koni żal :(
A Madonna przyjeżdża jeszcze od czasu do czasu, tyle że nie do stajni, a właściwie do parku i to już z własnymi końmi, ale przyznam, że gdybym nie wiedziała, że to ona, to sama bym na to nie wpadła, bo w stroju jeździeckim i bez makijażu wygląda całkiem zwyczajnie, jak większość klientów :)

       

W roku 2008 zaczęłam nieco częściej bywać w Polsce. Najpierw z powodu przymiarki na dalszą część studiów, a więc składanie podań itd., zakończonych pomyślnie, ale... z powodu realizacji bardziej żywych marzeń studiowanie odłożyłam, być może na później.
Natomiast bardziej żywe marzenie pojawiło się dla mnie w sierpniu na aukcji Allegro :) Powiem tutaj tylko, że mam wreszcie własnego konika!

o. Oliver Lake, SP, ur. 17.03.2008 r., maść kara, (Baskir - Odrina po Czandor)

Więcej na temat malucha w dziale "Przygody Olivera" ;)

       

Chwilę później, bo w grudniu tego samego roku przypadkiem stałam się prawie posiadaczką drugiego konia. Podczas odwiedzin u znajomych w Wyszkowie, Barbary i Henryka Krajewskich, jeden z ich znajomych zaproponował mi swoją 18-letnią małopolską klacz imieniem Dama. Gdyby był  ją wtedy gdzie trzymać... pojechałaby ze mną od razu :) konik wiekowy, ale pełen energii. Sprawdzona mamusia z bonitacją 80 pktów. Siwa, cała w hreczce, ale musiała zostać tam gdzie jest, bo niestety Oliver pochłania już wszystkie moje finanse.
Swoją drogą zabawna sprawa - po zakupie Olivera, postanowiłam, że jak kiedyś będę kupować następnego konia, to będzie to siwa klacz :)

           

 Po powrocie do Londynu w styczniu 2009, Stag Lodge z braku klientów zawiesiło moją weekendową pracę do odwołania... odezwali się po dwóch tygodniach, jednak była to już praca niemal na telefon, bywało że pracowałam 1-2 dni w tygodniu, ale też niestety bywało, że i wcale.

    W marcu 2009 dostałam wiadomość od przyjaciół o zaniedbaniu koni w zaznajomionej stajni, w której mieszkała siwa Dama. Klacz zniknęła, podobno sprzedana, ale szczegółów nie znam, Bartek strasznie wychudł, zaledwie w ciągu trzech miesięcy jego stan zmienił się niesamowicie. Nieco na wariata, bez większych nadziei na odzew, zorganizowałam internetową akcję na rzecz wykupu Bartka i dwóch koników polskich, zaczynając od apelu o pomoc i aukcji internetowych. Udało się! Konie znalazły nowe domy i właścicieli i to w bardzo szybkim tempie :) sama się nie spodziewałam, że pójdzie to tak sprawnie. Więcej na ten temat w dziale:

Akcja wykupu koni

W związku z powyższym musiałam zawitać do Polski, no i utknęłam tu na dłuższą chwile... z nadmiaru spraw do załatwienia, a później płatnych zleceń pobyt okazał się bezterminowy. Poza tym przy okazji wykupu koni stałam się właścicielką starszego konika polskiego - więcej w dziale "Nereidan" :)

        

    W taki nieplanowany sposób wróciłam do tego, co lubię najbardziej, czyli pracy z końmi od podstaw. Na początek zajeżdżanie 5-cio letniej koleżanki Olivera- Polianki, chwilę później przywiezionego z akcji wykupu konika polskiego, w wolnych chwilach praca z końmi koleżanki i jak na razie końskie horyzonty zaczęły się niespodziewanie poszerzać, zleceń przybywało, a ja dzięki temu poczułam się jak ryba w wodzie :) Pracowałam równolegle z końmi w czterech różnych stajniach, jeżdżąc z jednej do drugiej rowerem lub na końskim grzbiecie. Skupiłam się głównie na zajeżdżaniu młodych i nie koniecznie młodych ale surowych koni:
 

  Polianka sp
córka ogiera Polonus
ur. 2004 r.

Kiedy miała 3 lata próby ujeżdżenia stanęły na niemal niczym, bo jedynie bieganiu na lonży. Kolejne 2 lata stała nic nie robiąc, aż do momentu spotkania ze mną. Zaczęliśmy od zera, bo lonży też już koń nie pamiętał, ale jedenastego dnia pracy pojechaliśmy w pierwszy teren w dodatku na hackamore.


Della wlkp  
ur. 2003 r.
 

 

u poprzedniego właściciela była postrachem pracowników - rzucała się na ludzi bez ostrzeżenia. Miała trafić na rzeź, trafiła do SK Święte. Zajeżdżona przeze mnie jako surowa siedmiolatka, początkowo uparta i próbująca mnie straszyć, ale w siódmym dniu pracy jeździliśmy już bez lonży.

 

Atena sp
(Polonus - Aquina)
ur. 2006 r.

Klacz do tego stopnia surowa, że początkowo nie dała się nawet prowadzić w ręcę. Na długo praca stanęła na etapie chodzenia na lonży i zapoznawania z różnymi strasznymi rzeczami, ale stopniowo dało się ją przekonać do noszenia jeźdźca.

Autentyk sp
(Polonus - Aquina)
ur. 2005 r.

 

zajeżdzony pół roku wcześniej, jednak od tego czasu stał jedynie na łące i wszystko zapomniał, na szczęście szybko mu przypomnieliśmy, ale zacząć trzeba było niemal od początku.

Pracowałam również nad wałachem Hawirem, kasztanowatym trzylatkiem, ale niestety zdjęć z tej pracy brak z racji spędzonych wspólnie jedynie pięciu dni w dodatku deszczowych. Takiego uparciucha jeszcze nie spotkałam. Pierwszego dnia przy próbach nauki lonżowania stał szpagatem na wszystkie strony i nawet jakby mu łeb urwać, to ani myślał się ruszyć z miejsca, bat też nie robił wrażenia, ale kolejne ni były już łatwiejsze i piątego dnia na lonży, ale już na jego grzbiecie odbyłam pierwszy stęp i kłus, do którego nie łatwo było go namówić... ale przecież to kasztan :)

W międzyczasie jeździłam na klaczach do punktu krycia, z racji że był dość blisko, później pomiędzy tym wszystkim zaczęłam sporadycznie udzielać lekcji jazdy konnej na moim koniku polskim i Poliance. W kolejce na zajeżdżenie czekały trzy koleżanki Delli ze S.K. Święte, wałach w innej stajni i do treningu trzy lipicany, ale niestety...

03 czerwca 2009, podczas stępowania Poli po popołudniowej jeździe, ta bez uzasadnionego powodu postanowiła tak gwałtownie stanąć dęba, że straciła równowagę i poleciała do tyłu zahaczając mnie nieszczęśnie tylnim łękiem siodła o pachwinę. Mimo, że sama mnie nie przygniotła, bo upadła obok, to zafundowała mi miesięczny pobyt w szpitalu z połamaną miednicą - na szczęście bez przemieszczeń, i rozerwanym pęcherzem. Następnie 6 tygodni leżenia w domu z zakazem siadania, o wstaniu nie mówiąc, aż wreszcie 12 sierpnia postawili mnie na nogi. Zapowiadano 6 tygodni o kulach, wsiadanie na konia najwcześniej na wiosnę, ale poszło dużo sprawniej i już 20 września wdrapałam się na Autentyka. W końcu koń to najlepsze lekarstwo na wszystko! :)

     

Tak więc jak widać urazów psychicznych brak, stopniowo wróciłam do normalnych zajęć, co prawda z jazdą konną na razie się oszczędzałam i wsiadałam na pewniejsze konie, jazdy raczej ujeżdżeniowo-rekreacyjne, no i stopniowo praca z młodymi końmi, ale z ziemi.

       

W między czasie zmienił się skład moich rumaków: Neruś zmienił właściciela, krótko po tym miejsce w stajni zajęła Della, do której jeździłam w maju, co prawda siwa to ona nie jest, ale szczegóły tych zmian już w dziale moich koników.

     

Rehabilitacja ciągnęła się za mną jeszcze rok po wypadku, ale udało mi się znaleźć zajęcie na co dzień, oczywiście związane z końmi i to blisko domu. Obecnie zajmuję się prowadzeniem jazd i zajęć rehabilitacyjnych z dziećmi autystycznymi w Ośrodku Jeździeckim Rywal, w którym jakieś 18 lat temu zaczynałam swoje przygody z końmi :)
Zajęłam się również organizacją zimowych i letnich półkolonii z końmi, zawodów rekreacyjnych i innych imprez związanych z końmi. Więcej zdjęć w galerii.

       

Powoli wróciłam też do pracy z młodymi końmi, pierwszy konik ujeżdżony w Rywalu! :D Klacz Emma, półarabka, co prawda na początek trzeba było znaleźć innego jeźdźca, ale że konik jest bardzo chętny do współpracy to po kilku razach i ja postanowiłam się na niego wdrapać.

     

W marcu 2010 roku przetransportowałam do Rywala Dellę w celach szkoleniowo-treningowych i wzięliśmy się do galopu, ale o szczegółach będzie niedługo w konkretnym dziale konika :)
12-13 maja 2010 miałam przyjemność uczestniczyć w Warsztatach terapii manualnej koni, prowadzonych przez: Marię Papałę, Marię Soroko oraz Wojciecha Mickunasa na terenie OJ Rywal i obejmujących takie zagadnienia jak: masaż sportowy koni, stretching - rozciąganie koni, diagnostyka termowizyjna, wychowanie i trening koni, dopasowanie siodła do konia. Zajęcia bardzo ciekawe, zarówno teoretyczne jak i praktyczne, można z nich sporo wynieść, a przy tym przesympatyczna atmosfera.

     

Jesienią 18 października 2010, do Rywala przyjechał również mój Oliver, bo czas było się zabrać do większej pracy, a przynajmniej bardziej regularnej, w konsekwencji której 30 grudnia wdrapałam się na jego grzbiet i od tej pory szkolimy się małymi krokami coraz bardziej :)

     

Nie zaprzestałam również szkolenia siebie samej, w 2011 roku zdobyłam uprawnienia sędziego w kategorii skoków przez przeszkody, a obecnie przygotowuję się również do kursu z ujeżdżenia.
W czerwcu miałam również możliwość uczestnictwa w roli trenera w ogólnopolskiej Olimpiadzie Specjalnej w stajni Jarużyn. Moi zawodnicy, trenowani wcześniej na terenie OJ Rywal, zdobyli kilka złotych i srebrnych medali w różnych konkurencjach.

W międzyczasie przygotowałam pod siodło kolejnych kilka koni, z czego najciekawszym przypadkiem roku 2011 była bezimienna srokata klacz początkowo klapiąca zębami i nie dająca się dotknąć nawet po szyi, z którą szybko doszłam do porozumienia i miłej współpracy :)

     

Były też:  trzy wałaszki z Brankówki, z których jeden, również okazał się zawziętym urwisem, zmuszając mnie do skorzystania z pomocy kaskadera konnego Mirka Dymurskiego; kucyk Diament i klacz Helenka, która kiedyś już trochę chodziła, ale trzeba było odświeżyć jej pamięć, co akurat nie sprawiło żadnych problemów.

       

ponadto sześcioletni ogier hanowerski Wiengold z Niemiec oraz konie koleżanki, które okazały się w ogóle nie wychowane, chociaż miały już po kilka lat. Tutaj praca polegała głównie na nauczeniu ich kilku dobrych manier, a z klaczą i starszym wałachem popracowaliśmy trochę na lonży i z jeźdźcem.

       

Della zrobiła spore postępy, szczególnie w swoim zachowaniu. Zrobiła się spokojniejsza, przestała się płoszyć o byle papierek pod nogami i nawet podczas pierwszych wyjazdów w teren nie było żadnej paniki, chociaż szła dość zdziwiona :)

      n

Rok 2012 zaczął się pracowicie zarówno dla mnie jak i Olivera, bo wzięliśmy udział w I Czempionacie Polski Północnej w skokach luzem, zorganizowanym w Kwidzynie w dniach 27-28 stycznia. Musieliśmy więc naskakać się sporo w domu, ale było warto. Szczegóły w Galerii Olivera.

     

Chwilę później spotkałam się z córką Polianki, która zaczęła swoje początki na lonży, ale też z samą Polianką miałam okazję znów popracować. Tym razem już u nowego właściciela, który nie bardzo znał przeszłość klaczy i jej przygody. Praca ponownie od podstaw i niestety z większymi problemami niż to było trzy lata lemu, bo Poli opanowała sztukę brykania do poziomu godnego rodeo :/

     

Od czasu do czasu trafiają się i inne zajęcia wśród koni takie jak: hurtowe zaplatanie grzyw grubaskom z Nowych Jankowic, zwykle przy okazji aukcji i przeglądów hodowlanych czy przejażdżki bryczką w ramach obsługi wesel, przyjęć i festynów, a także treningi koni, kuców i jeźdźców...

       

...i dalej się robi, co się lubi najbardziej... z nieco szerszą wiedzą i praktyką :)

         fot. Joanna Markowicz